piątek, 7 grudnia 2007

...Każdy w życiu czegoś poszukuje...tak długo aż znajdzie...
w sensie wyzwolenie
cudownie słodkie spełnienie...

wtorek, 4 grudnia 2007

Szczęściem wieczoru każdego dawkowanym

aby śmiać się i żyć nieostrożnie odmierzanym

zamrozić gorące serca bicie, tylko tyle chwil pozostawić

by pozwolić na nędzne dnia następnego przeżycie

w promieniście spojrzenia przerażeniu rozchodzącym

odnaleźć sens zagubiony niespodziewanie w dniu nadchodzącym

w głowie jasne przygasić gwiazdy, a w oczach dwie postawić zagadki

byłam czy miałam…

skoro wiarę tak bez walki nagle oddałam

jak wiatr co bezszelestnie zawirowane otula umysły

cichy codzienny szmer w dotyku subtelnej toni

by spojrzeć gdzie ja i nie zawrócić tam gdzie pozostali oni

niechcący rozdeptać anielskość na wpół złamaną

schylić i palcami pozbierać resztkę marną marzeniami zbrukaną

przystanąć i spytać czemu jest czas taki zawieszony

między nowym a starym wciąż zagubiony

teraz już wiem że anioły umierają

a wraz z nimi ci usychają co sami w sobie je zabijają

tak cicho po ciemku w rozdzierającym duszy niemym krzyku

w melodii gasnącego oddechu słodkim dźwięku

spaść na dno bez skrywanego bez końca lęku

zmieszania dyskretnym rumieńcu strach ukryć i twarz wykrzywić w grymasie jęku

zgasić niczym w świecy wypalonej płomień

a rozczarowanie i życie zostawić na potem

03-12-2007 (AS)

czwartek, 22 listopada 2007

no tak, jak to zwykle w moim przypadku bywa....więcej szczęścia niż rozumu ;)

środa, 21 listopada 2007

(...)

Każdy nowy dzień utwierdza w przekonaniu, że prościej jest nienawidzieć...

poniedziałek, 12 listopada 2007

1. Nie ufaj nikomu
2. Jeżeli by ci się przypadkiem zdarzyło, migusiem patrz pkt.1.

piątek, 9 listopada 2007

W bólu istnieniem zapisanym

powstaje świadomość

jesteś

cieniem we mgle zagubionym

ciężko

opada oddech

roztacza niespodziewany powrotu brak

szaleństwo w oczach zapisane

twych i mych na wspak

obracam by przypomnieć to co zapomniane

by poczuć znów smak

gorzki, przekleństwem, oddaleniem przepełniony

nie zabliźnia

rana beznadziejnością rozdzierana

agonią, co w przyszłości jest zapisana

w złudności dnia następnego

figlarnej karcianej wróżbie

przewrotnej niechcianej groźbie

nastaje czas, ludzkiego cichego końca

jeszcze parę dni, miesięcy może lat

przyjdzie czekać aż chorobliwie

na głowę oczekiwanie zawali się świat

08-11-2007 (AS)

Nagi szept w mym umyśle

każe odejść

na mej twarzy jego twarz

w mym głosie jego głos

w mej myśli jego myśl

w ciągu metempsychozy

zagubiła się i moja dusza

nagie szepty narastają

stając się

niczym wściekłe psy

bestiami w moich oczach

nie mogąc się odwrócić

nie mogąc krzyczeć

obracam się w pył

wegetacją milczenia stało się życie

w bezsensowność czyjejś drwiny

właśnie został wciągnięty pył

1999 r. (AS)

A łoże wielkie kochało

gdy w samotności przyszło się kłaść

a powietrze chłodem przeszywało

gdy nadchodził ten właśnie czas

oczu zmrużenia

powiek falą czarną rzęs zalanych

sensów wszystkich przypadkiem utraconych

by stać się

jak drzewo wielkim i nieśmiertelnym

zajrzeć od niechcenia przypadkiem

do twego szczęścia ukradkiem

po cichu uciec

w milczeniu tak upragnionym przecież

wolności szumem

chcieć

tylko co?

08-11-2007 (AS)


Szkoda, że nie wszystko nadaje sie do upublicznienia :p

środa, 7 listopada 2007


so......Why Do I Feel So Sad

środa, 31 października 2007

Man made god

Bo to było, było, poszło i umarło. W popsutej głowie zasiewa, by popsuty zebrać plon.

Deszczem, myśli ziarnem, by nieszczęściem obrodzić z czasem.

Ręce rozłożę, kieszenie rozchylę by zebrać ile się da, potem odejdę i schowam na przyszły lepszy czas. A gdy już jak posąg stanę blada w księżycowym tonąc blasku, w nocy zatopiona płaszczu..jasnemu jego światłu oddam zmęczone dłonie, ciało zniszczone. Na ziemi wśród traw co rosą nieporanną jeszcze skropione łzami pociętą złożę twarz.

Tak zimno … Kiedy leżąc miarowe licząc oddechy upuszczam z oddechu pary tchnieniem duszy dławiony płacz. Tak zimno … gdy czując obecność dreszczem i przerażeniem wypełnia mi moje JA. Zmysły roztrzęsione, oczy przerażone a mózg uśpiony.

Od niechcenia wstając by wytrzeźwieć ze snów minionych i otrząsnąć ze wspomnień odnalezionych i zagubionych, klękam, wyciągam ręce w dłoniach zeschnięte oddaję serce.

Upośledzony słuchu zmysł, co nie chce bicia słyszeć, dotyk, co nie chce drżenia poczuć, a wzrok, co nie pragnie błysku zobaczyć . Zbieram moje czary, pod poduszkę głęboko chowam wszystkie mary. Odchodzę w tyle zostawiając skarby… boże jak zimno.

Na białej twarzy gasnącym płomieniem stajesz się,

Przemierzając źrenice kosmosem przepełnione.

W spojrzeniu powstając stajesz się …

uwiarygodnieniem, dowodem na to co nieudowodnione.

Będąc bogiem w mym umyśle roztaczasz przestrzeń ,

w której ja rozkładam byt.

Podążając, pożądając oddaję cząstki w cząstkach zatopione.

Rozpędzam wir błogosławieństw przeklętych, przeznaczenie

zbawienia pozbawione uniesienie.

Jestem, jesteś, jesteśmy, są,

zapędzeni , w morzu dzikich fal zatraceni.

Oddalamy … amy, mamy czas, gubimy … ymy tracimy nas.

Boże, może … oże znikam bez pamięci gubiąc we wspomnieniach wszystkich was.

By w umieraniu potrzykroć przekląć życia dar

By w odczuwaniu potrzykroć przekląc cielesności mar.

W płaczu swoim powstać, czyimś odejść, położyć, rozchylić usta

i tchnąć w przestrzeń mroźny rozbawionej duszy gwar.

Zaprosić na bal, tam gdzieś daleko, tam gdzie oceanów szumu brak

gdzie słońca trzy bez światła względem siebie stoją na wznak

gdzieś tam…

wśród dzikich drzew w bezgranicznych pustkach mroku.

Zatańczyć, zawirować, by otępić całą chęć,

By w młodzieńczej nieświadomości skoczyć gdzieś… głęboko

szeroko rozkładając swe ramiona.

Bez pamięci i wbrew modlitwy słowom spaść, rozpłynąć

na słów tysiące rozsypać skropić i wyparować

A ciało stanie się niepoświęconą nigdy wodą.

poniedziałek, 22 października 2007

Everything Comes Back to Nothing

Kąty, ciepłego zamigotania przestrzeń. Zasnuta świadomość pomiędzy rzeczami, przedmiotami, dawnych namiętności wspomnieniami. Koronkowy obrus co spogląda niepewnie na zasłony atłasowym ciężarem przygniecione. Ostre krawędzie mebli zdają się ciąć przestrzeń nieświadomości, jakby chcąc otrzeźwić, przypomnieć, cios zadać ostateczny, karę zesłać srogą za rozpacz, za pragnienia, za cierpienia, które w pierwotności swej szczęściem były obiecanym. Czerwone wino rozlane na stole w drewnie wyrzeźbionym, tym wyczekanym, własnym..układać zdaje się dziwacznie we wzory rozmaite, w których niczym w fusach herbacianych w przyszłość zajrzeć można. Bo ona się stała, nadeszła, przechodzi szybko nazbyt, jakby uciec chciała od tej co jej co dzień wyczekiwała. A dzień był niepewnością, szaleństwem, wyczekiwaniem i w istocie swej nadziei przekleństwem.

W zatraceniu swym, snu słodkim czasie, zapach otula, skrada się niepewnie wanilią drażniąc zmysły, cukru wonią słodząc czas by oddalić, unieść wysoko, postrzegania zdolność zagubić. Głosy szczęścia, śmiechy rozmaite, kolorowe w zakamarkach duszy echem odbijane ze świata stron tysiąca, tu i tam, by nie wiadomo było już z którego dochodzą konta końca. W wirze rozmaitości gwiazd, z których każda odrębny świat stanowi, jest on jedyny raj utracony.

czwartek, 18 października 2007

18,19,06 :)


Moja miłość, jedyna i prawdziwa. Rozkosz dla zmęczonych oczu, raj dla ciepłych dłoni, serca uniesienie. Moja miłość, maleńka, ufna roześmiana. Nieświadoma świata przekleństwa, nie znająca bólu szaleństwa. Czysta, ważna, najważniejsza. Iskierka, w tunelu światełko, nadzieja na lepszy czas . . . bo lepszy czas właśnie się staje. Moja miłość ma 4 lata. Jest jedynym powodem by jeszcze chciało się żyć.

środa, 17 października 2007

PAPIEROLOGIA ;)

wtorek, 16 października 2007

Angels fall first

Czy jeżeli słyszy się w nocy spadające przedmioty należy się już bać? Czy może iść leczyć…

WHATEVER…

Chwila była szczęśliwa, tak prawdziwa że aż nierealna. Ucieczka. Nie lubię już chyba takich chwil.

Spoglądam przez okno, liście ulatują zabierając leniwe sny, spadają twardo lądując na ziemi.

Niektóre wolniej, jakby celowo przedłużając, odkładając rychłego konieczność upadku.

Bawią się, wirują w powietrznym wirze ekstazą jesiennej toni otulone. Mrugając do mnie zalotnie dotykają się przypadkiem od niechcenia jakby, tracąc barwy gasną powoli, coraz szybciej by w czystości sumienia przywitać zimę.

A gdyby tak wszystko było fikcją,

chorym urojeniem chorych tworów

zapadłych na ciężką przypadłość

ludzkiej wyobraźni

Życie – to senna jawa

wśród której

twa astralna rzeczywistość

przewija się wśród mgieł wiekuistych

A twój ból to złudzenie

A twój strach

to tylko nocna mara

która nie chce dać zasnąć

tylko w noc księżycową błąka się

wyjąc ku jego

bielejącej od światła jasnej poświacie

I niczym w wilczym jego sercu

daje odczuć zew natury

uczucie ogromne

którego dzikość jego niepojęta

zrozumieć nie może

(A.S.)

***

Słońce zgasło

***

***
***