Szczęściem wieczoru każdego dawkowanym
aby śmiać się i żyć nieostrożnie odmierzanym
zamrozić gorące serca bicie, tylko tyle chwil pozostawić
by pozwolić na nędzne dnia następnego przeżycie
w promieniście spojrzenia przerażeniu rozchodzącym
odnaleźć sens zagubiony niespodziewanie w dniu nadchodzącym
w głowie jasne przygasić gwiazdy, a w oczach dwie postawić zagadki
byłam czy miałam…
skoro wiarę tak bez walki nagle oddałam
jak wiatr co bezszelestnie zawirowane otula umysły
cichy codzienny szmer w dotyku subtelnej toni
by spojrzeć gdzie ja i nie zawrócić tam gdzie pozostali oni
niechcący rozdeptać anielskość na wpół złamaną
schylić i palcami pozbierać resztkę marną marzeniami zbrukaną
przystanąć i spytać czemu jest czas taki zawieszony
między nowym a starym wciąż zagubiony
teraz już wiem że anioły umierają
a wraz z nimi ci usychają co sami w sobie je zabijają
tak cicho po ciemku w rozdzierającym duszy niemym krzyku
w melodii gasnącego oddechu słodkim dźwięku
spaść na dno bez skrywanego bez końca lęku
zmieszania dyskretnym rumieńcu strach ukryć i twarz wykrzywić w grymasie jęku
zgasić niczym w świecy wypalonej płomień
a rozczarowanie i życie zostawić na potem
03-12-2007 (AS)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz