wtorek, 4 grudnia 2007

Szczęściem wieczoru każdego dawkowanym

aby śmiać się i żyć nieostrożnie odmierzanym

zamrozić gorące serca bicie, tylko tyle chwil pozostawić

by pozwolić na nędzne dnia następnego przeżycie

w promieniście spojrzenia przerażeniu rozchodzącym

odnaleźć sens zagubiony niespodziewanie w dniu nadchodzącym

w głowie jasne przygasić gwiazdy, a w oczach dwie postawić zagadki

byłam czy miałam…

skoro wiarę tak bez walki nagle oddałam

jak wiatr co bezszelestnie zawirowane otula umysły

cichy codzienny szmer w dotyku subtelnej toni

by spojrzeć gdzie ja i nie zawrócić tam gdzie pozostali oni

niechcący rozdeptać anielskość na wpół złamaną

schylić i palcami pozbierać resztkę marną marzeniami zbrukaną

przystanąć i spytać czemu jest czas taki zawieszony

między nowym a starym wciąż zagubiony

teraz już wiem że anioły umierają

a wraz z nimi ci usychają co sami w sobie je zabijają

tak cicho po ciemku w rozdzierającym duszy niemym krzyku

w melodii gasnącego oddechu słodkim dźwięku

spaść na dno bez skrywanego bez końca lęku

zmieszania dyskretnym rumieńcu strach ukryć i twarz wykrzywić w grymasie jęku

zgasić niczym w świecy wypalonej płomień

a rozczarowanie i życie zostawić na potem

03-12-2007 (AS)

Brak komentarzy:

***

***
***