Kąty, ciepłego zamigotania przestrzeń. Zasnuta świadomość pomiędzy rzeczami, przedmiotami, dawnych namiętności wspomnieniami. Koronkowy obrus co spogląda niepewnie na zasłony atłasowym ciężarem przygniecione. Ostre krawędzie mebli zdają się ciąć przestrzeń nieświadomości, jakby chcąc otrzeźwić, przypomnieć, cios zadać ostateczny, karę zesłać srogą za rozpacz, za pragnienia, za cierpienia, które w pierwotności swej szczęściem były obiecanym. Czerwone wino rozlane na stole w drewnie wyrzeźbionym, tym wyczekanym, własnym..układać zdaje się dziwacznie we wzory rozmaite, w których niczym w fusach herbacianych w przyszłość zajrzeć można. Bo ona się stała, nadeszła, przechodzi szybko nazbyt, jakby uciec chciała od tej co jej co dzień wyczekiwała. A dzień był niepewnością, szaleństwem, wyczekiwaniem i w istocie swej nadziei przekleństwem.
W zatraceniu swym, snu słodkim czasie, zapach otula, skrada się niepewnie wanilią drażniąc zmysły, cukru wonią słodząc czas by oddalić, unieść wysoko, postrzegania zdolność zagubić. Głosy szczęścia, śmiechy rozmaite, kolorowe w zakamarkach duszy echem odbijane ze świata stron tysiąca, tu i tam, by nie wiadomo było już z którego dochodzą konta końca. W wirze rozmaitości gwiazd, z których każda odrębny świat stanowi, jest on jedyny raj utracony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz