w pozbawionym przestrzeni pulsie
cichym gasnącym
w zdławionym zaciśniętym od niemocy pełnym gardle
przelwa trucizna zabójcza tak zajadle
przemierza powoli ciało żył korytarze
czekając ofiary przedkładanej na dusz ołtarze
by smakować mi krew spływającą z oczu strumieniami
zapamiętale kradnąc czerpiąc z życia tchnienia garściami
miota się wilcza dzikość
nieposkromiona szaleńcza pozorna zagubiona nicość
zamraża wnętrze dniem martwe
za czarnymi źrenicami podążając
rozlewa w przestrzeni cichego szlochu toni
wijąc rozpaczliwie myślą myśl zgubną goni
w klepsydrycznej doby miarze zagarnia czas
w czasu eteru tonąc bezmiarze zabiera blask
na wznak
ręce ciało skrzydła rozłożone
umysł oczy zapatrzone
z powolna w psychodelicznym drobnym kroku- do tyłu
jak na stromym zdradliwym stoku- do tyłu
wciąż jak w hipnozie nieogarnionej matni do- tyłu
nie daje siły czasu wytchnienia
dodając nowego wiecznego wciąż w bólu niezapomnienia
by stać się postacią w obrazie twym chwili tej rozkojarzenia
szmerem szelestem energią przemierzającą pokoje we wspomnieniach...
(AS)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz